Przeglądając serwisy informacyjne, możemy natknąć się co
jakiś czas na raporty, apele, akcje dotyczące czytelnictwa w
Polsce. A może wypadałoby powiedzieć jego braku. Statystycznie
czytamy mało, a do tego głównie formy krótkie, czyli prasę
codzienną i kolorową (którą to w większości się ogląda, a nie
czyta – pasek wiadomości na TVN24 też się nie liczy). Dlaczego
mało i dlaczego nie książki? A bo za drogie, a bo nie ma czasu, a
bo telewizor zahipnotyzował... i statystyki spadają. Wiadoma rzecz,
że żaden człowiek nie będzie czytał, żeby podnieść jakąś
wyimaginowaną średnią. Tylko jak ich/się zachęcić do czytania?
Przecież nikt chyba nie podważa faktu, że czytanie ma w sobie moc,
a na apel grupy społecznościowej: „Nie czytasz, nie idę z Tobą
do łóżka” to już mało kto pozostaje obojętny. W moim
przypadku rozwiązanie okazało się dość przewrotne.
Paryż. Praca-dom-praca-dom... godzina autobusem-metrem-piechotą
w jedną stronę. Początkowo dosypianie za krótkich nocy, potem
obserwacje współpasażerów, słuchanie muzyki, ostatecznie
refleksja: tutaj wszyscy coś czytają! W większości są to darmowe
gazetki zaścielające całe wagony metra, ale nierzadko są to też
książki. Też tak chcę! To będzie przyjemne z pożytecznym. Droga
szybciej minie, a może i w głowie coś zostanie. To, że przez
ostatnie kilka lat trochę odpuściłem literaturze, nie oznacza
przecież, że zapomniałem, jak się to robi. Trzeba jedynie
„zorganizować” jakieś knigi i do dzieła!
Hmmm, no tak. W Paryżu jestem. Nie wyskoczę do antykwariatu czy
pierwszej lepszej księgarni, bo nie umiem/nie chcę/nie lubię
czytać po francusku. Przecież nie po to Tadeusz Boy-Żeleński
urabiał się po łokcie, żeby przetłumaczyć cały kanon
francuskiej literatury, żebym ja podważał jego pracę i nieudolnie
robił to od nowa! Z drugiej strony, zasłużenie sobie na ulicę w
Paryżu mianowaną własnym nazwiskiem jest dość kuszące... ale to
nieco odleglejsze plany. Na początek wybierzmy się na spacer do
dziesiątej dzielnicy, może spłynie na nas nieco talentu i zapału
pracowitego Boy'a, a potem poszukamy czegoś do czytania.
Książki mają w sobie magię. Papier, druk, okładka, zapach,
szelest, zakładka, zagięty róg, dedykacja, suszony liść, plama
od herbaty, notatka na marginesie. Wspaniałości. Nieco kłopotliwe
jest jednak ich zdobywanie na obczyźnie. Można przywieźć- hurtem-
raz do roku pół walizki wracając z urlopu. Wtedy pojawia się
problem szesnasto-metrowego
„mieszkania” i upychania kolejnego towaru po kątach. Można
skoczyć na organizowane wśród Polonii wymiany książek, ale wtedy
mamy ograniczony wpływ na to, co będziemy czytać. Wreszcie, możemy
wstąpić do subkultury gadżeciarzy technologicznych i zaopatrzyć
się drogą kupna w czytnik książek elektronicznych.
Tak jak nie każde buty sportowe to Adidasy, tak nie każdy
czytnik książek elektronicznych (e-booków) nazywa się Kindle.
Faktem jest, że to właśnie ten produkt przyczynił się do
swoistej rewolucji w sposobie czytania książek, a konkurencja
sprawiła, że ceny sprzętu znacząco spadły. Zrozumiałe jest, że
czytając e-papier, odpada nam część magii opisanej kilka linijek
wcześniej. Nie mniej kilka cech tradycyjnej książki zachowujemy (w
zależności od modelu czytnika: zakładki, notatki, okładki, bardzo
wyraźny druk, czytelność w pełnym słońcu), a dodatkowo
zyskujemy inne: oszczędność miejsca i wagi (można to szczególnie
odczuć, wożąc codziennie obszerne powieści metrem), tak pożądana
przez zamieszkałych na obczyźnie dostępność do książek w
dowolnym języku świata, a nawet wodoodporność.
No to już! Zakładamy konto w dowolnej księgarni internetowej,
klik, klik (podaj numer karty płatniczej), klik i czytamy! Według
rankingu „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” z maja 2014 roku, aż
27 tytułów z listy TOP 30 możemy kupić jako e-booki. Do tego
księgarnie prześcigają się w promowaniu tego typu wydawnictw,
oferując liczne upusty, pakiety, kody rabatowe, czy nawet całe
darmowe książki (np. klasykę literatury, jak choćby „Kubuś
Fatalista i jego Pan” Denisa Diderot, w tłumaczeniu patrona tego
felietonu, Tadeusza Boya-Żeleńskiego). Mamy nawet polską
inicjatywę „płać ile chcesz”, gdzie za dowolną kwotę możemy
zakupić zestaw kilku książek, a dodatkowo sami decydujemy, czy
nasze pieniądze dostanie wydawca, autor czy fundacja wspierająca
czytelnictwo.
Przy takiej łatwości zdobywania nowych tytułów, trzeba mieć
tylko nadzieję, że będziemy mieli wystarczająco daleko do pracy
albo wystarczająco długi urlop, bo uzbiera nam się spory stosik
zaległości... Jaki stosik? Przecież pliki nie zajmują
miejsca! Czytać, jak to łatwo powiedzieć.
Tekst ukazał się pierwotnie w tygodniku Vector Polonii nr 28-29 (91-92) (13 i 20 VII 2014)